Wróć do listy wpisów

Czym jest klątwa wiedzy i jak szkodzi światu IT?

Opublikowano 27 listopada 2023Przeczytasz ten tekst w jakieś 5 min

Pracując lata w dowolnej branży należącej do szacownego grona "aj-ti" można zyskać dziwne przekonanie, że to co potrafimy nie jest niczym szczególnie złożonym. Nic bardziej mylnego. Podejście na zasadzie „skoro ja to potrafię to każdy to potrafi" jest według mnie nie tylko niepoważne ale również społecznie szkodliwe. Lata spędzone przy komputerze owocują zrozumieniem wielu powiązań, zasad i niuansów. Większość osób technicnzych doskonale poradzi sobie z większością problemów, jakie można napotkać przy codziennej pracy. Tak to już działa. Budowlańcy sprawnie poruszają się w terminologii budowlanej, lekarze medycznej, a informatycy komputerowej. Jakby zrozumiałe.

A jednak nie do końca

Spędzając trochę czasu na różnego rodzaju forach internetowych czy innych grupach można zauważyć pewną tendencję, która bierze się chyba właśnie z tego naszego „obycia” z technologią: zakładamy, że skoro my coś potrafimy ogarnąć, to każdy może. To znaczy pewnie i może - wierzę, że ludzie są z natury inteligentni. Sęk w tym, że nie każdy musi mieć czas albo w ogóle chęci na godziny guglowania i rozkminiania czegoś, co nam przychodzi tak łatwo. Nie zrozum mnie też źle - nie uważam, że jesteśmy lepsi dlatego że coś jest po prostu naszą codziennością. Kierowcy ciężarówek z racji wykonywanej profesji też w pewnych aspektach mają po prostu większą wiedzę i pewne rzeczy ogarniają szybciej. Chodzi mi tylko i wyłącznie o pewien istotny błąd poznawczy wynikający z obycia z daną dziedziną. Wierz mi lub nie, ale ciągle spotykam w woim życiu osoby, które nie mają pojęcia, że reklamy w sieci można blokować, a to jest przecież dla nas takie oczywiste, że nie wyobrażamy sobie życia bez adblockerów. Gdy zatem czytam, że przeciętny Kowalski może na spokojnie używać Linuksa albo zmieniać oprogramowanie w smartfonie to zastanawiam się czy to nie idzie za daleko.

Bagatelizacja własnych umiejętności czy zwykły błąd poznawczy?

Nauka wyodrębnia dwie koncepcje blisko powiązane z opisywanym przeze mnie zjawiskiem: Klątwę wiedzy i Iluzję zrozumienia. Pierwsze pojęcie odnosi się do sytuacji, w której osoba posiadająca pewną wiedzę ma trudności z uwzględnieniem perspektywy osoby, która nie ma tej wiedzy. Osoba z „klątwą wiedzy” może nieświadomie zakładać, że inni posiadają tę samą wiedzę i zrozumienie. Druga kopncepcja pochodzi z psychologii i zakłada, że osoba posiadająca pewne zrozumienie danego tematu może błędnie przypuszczać, że inni również posiadają to zrozumienie, nawet jeśli nie zostanie ono dobrze wyrażone. Jak widać pojęcia te dość mocno się pokrywają, ale pierwsze bardziej mi się podoba więc będę używał nazwy „klątwa wiedzy”. Częśc z nas - w tym ja - dorastała w latach 90-tych. Szczególnie końcówka tamtego dziesięciolecia to upowszechnianie się dostępu do internetu i dynamiczny rozwój intromatyki. Ten, kto się tematem „zajarał” szybko wsiąkł i łykał każdą nowinkę i każdy kolejny nowy termin. Poznawaliśmy kolejne narzędzia, szukaliśmy alternatyw zyskując jednocześnie w sposób niecelowy wiedzę z zakresu powtarzalności pewnych schematów. Wiemy, że każda przeglądarka internetowa działa tak samo i ma zbliżone funkcjonalności łącznie ze zbliżonym interfejsem. Tak jak każdy samochod ma kierownicę w tym samym miejscu, a lokomotywy zwykle jeżdżą po szynach, rzadko z nich zbaczają. Dla przeciętnego Kowalskiego, który być może wykonuje nawet bardziej przydatny społecznie zawód niż my komputer czy smartfon to narzędzie, w którym używa co najwyżej kilku aplikacji i jedyne, czego oczekuje to by to narzędzie możliwie jak najrzadziej go zawodziło. Przeciętny użytkownik smartfona oczekuje też, że jeśli jego telefon ma NFC to to NFC zadziała tak samo jak dowolna aplikacja bankowa. Równocześnie oczekuje, że system operacyjny będzie Windowsem, bo zna jego niuanse, ma opanowane flow pracy i jest przyzwyczajony do wyglądu systemu oraz aplikacji. Dlatego właśnie Linux jest i pozostanie tak dużą niszą, a customowe ROMy dla Androida to zabawa dla osób, które po prostu z różnych powodów chcą się w to bawić.

Kowalskiemu ma działać

Sam dotarłem do momentu, w którym od sprzętu wymagam głównie tego, by działał możliwie stabilnie, długo i przewidywalnie. Przestałem bawić się w żonglowanie systemami operacyjnymi, aplikacjami i innymi narzędziami. Wykonuję teraz swoją pracę w sposób przewidywalny, zawsze wiedząc gdzie co jest i będąc po prostu spokojniejszym. Moja dusza nerda czasem popchnie mnie ku czemuś nowemu i być może zaimplementuję to w swojej codzienności, ale sam będąc osobą mocno techniczną bywam teraz zaskoczony pewnymi rozwiązaniami, które pochodzą z tematyki, która przestała mnie interesować. Nie mam na to po prostu czasu ani chęci. Ograniczam się do zainteresowania tym, co jest moją codziennością, czasami dorzucając powiązane nowinki. Czy to źle? Absolutnie nie - powiedziałbym, że wręcz przeciwnie, bo mogę być skoncentrowany na tym, co dla mnie naprawdę najważniejsze. Oprogramowanie ma działać i dostarczać pełnię funkcjonalności, tak samo jak zakupiony sprzęt. Sądzę, że tak też do tego podchodzi większość użytkowników komputerów czy smartfonów, którzy w większości używają ich jako po prostu narzędzia pracy w mniejszym lub większym stopniu lub nawet wcale (ciągle przecież istnieje mnóstwo zawodów w ogóle z komputerami nie związanych). Zaryzykuję stwierdzeniem, że mnóstwo osób używa elektroniki głównie kiedy napraswdę musi - na przykład raz na kilka dni. Nawet zresztą młodzież, która wydaje się być przyspawana do smartfona z trudem ogarnie bardziej nietypowe zadania, bo ich użytkowanie tego sprzętu może sprowadzać się co najwyżej do scrollowania TikToków i pisania wiadomości na czatach.

Klątwa wiedzy jest szkodliwa

Zakładając, że przeciętny zjadacz chleba jest w stanie prosto wymienić sobie system operacyjny w smartfonie albo korzystać z repozytoriów na Linuksie robimy krzywdę sobie i otoczeniu. Istnieją przecież przedsięwzięcia promujące otwarte oprogramowanie. Nie ma w tym nic złego, sam uwielbiam Linuksa i używam otwartego oprogramowania - problem w tym, że te przedsięwzięcia zdają się zakładać, że użytkownik nie jest na poziomie 0-1 wiedzy komputerowej, a mniej więcej na poziomie 4-5/10. „Klątwa wiedzy” wydaje się wywoływać w nas poczucie, że większość społeczeństwa rozumie technologię dużo lepiej niż rzeczywiście jest. I oczywiście - mnóstwo osób z powodzeniem może dziś używać Linuksa jako systemu na swoim komputerze - absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie. Sęk w tym, że ci ludzie nie mają potrzeby zmian. My dostrzegamy często problemy, które dla zwykłego użytkownika, który włączy komputer raz na tydzień, na 15 minut nie istnieją. Czy wobec tego powinniśmy usilnie przekonywać go do zmian? Nie sądzę, chyba że zostaniemy poproszeni - wtedy mamy konkretny feedback, że komuś rzeczywiście dana sytuacja nie odpowiada.

Należy oczywiście budować świadomość, że się da. Że można, że istnieją alternatywy. Nie należy jednak być w tym natarczywym i zakładać, że dowolna osoba wylosowana z tłumu poradzi sobie z tym, co dla nas jest chlebem powszednim. Prawdopodobnie sobie nie poradzi i warto o tym pamiętać. Klątwa wiedzy przypomina bańki informacyjne tak powszechne w dzisiejszym świecie. „Jeśli ja tak uważam, to każdy powinien”, „jeśli u mnie działa to nie możliwe, że komuś nie”, „jeśli ja to umiem, to dowolny śmiertelnik również”. Nie, nie i nie. Jesteśmy specjalistami, którzy na wielu błędach się uczyli zanim doszli do biegłości. Nie zliczę ile razy wysypałem Windowsa, czy Linuksa w końcu po latach dochodząc do pewnej biegłości w wielu aspektach pracy z tymi systemami. Przeciętny użytkownik jest użytkownikiem - brzmi jak masło maślane ale czasami o tym zapominamy, a rola użytkownika wynika bezpośrednio z tej nazwy. To ktoś, kto używa danego rozwiązania. Nie administrator, nie wdrożeniowiec, a użytkownik. A ten wymaga po prostu przejścia z punktu A do B z możliwie jak najmniejszą ilością przeszkód po drodze.